Wybory parlamentarne w Mołdawii z bezprecedensowym dla prozachodnich partii wynikiem, wygrała Partia Akcji i Solidarności, założona przez obecną prezydent Maię Sandu. Entuzjazm społeczeństwa, podirytowanie prorosyjskich socjalistów i nadchodząca trudna gra o wyrywanie się z rosyjskich wpływów, odbywają się bez udziału polskiej pomocy. A szkoda.
Polskie wątki
Następujące podstawowe informacje mają znaczenie dla polskich możliwości: Mołdawia jest mniejsza od województwa mazowieckiego i liczy mniej mieszkańców niż Warszawa. Jest to najbiedniejszy kraj w Europie, w dodatku z polskimi elementami w ichniejszej historii i kulturze politycznej. W trzech miejscach kraju (w Styrczy, Komracie i okolicach Raszkowa) żyją Polacy zachowujący narodowe tradycje, w Kiszyniowie jest pomnik Piłsudskiego, ulica Kaczyńskiego, Katedra Opatrzności Bożej, zwana „polskim kościołem”. W kraju istnieje trudny do określenia, ale uchwytny polski sentyment. Ludzie z końcówką nazwiska na „cki” – ale nie tylko – chętnie przyznają się do polskich korzeni. Polska jest dla Mołdawian przykładem spektakularnego sukcesu gospodarczego, a ułatwienia dla Mołdawian w szukaniu pracy w Polsce są tym przyziemnym argumentem, który w ubogim społeczeństwie działa szczególnie.
Słowem: niewielkim nakładem sił można by w Mołdawii przeciągnąć na polską stronę część środowisk politycznych.
Adenauer działa. A Piłsudski:
Doskonale rozumieją to Niemcy. W Kiszyniowie działa Fundacja Adenauera, zwycięska partia PAS współpracuje z Europejską Partią Ludową, a Bruksela – za niemieckim sprawstwem – w czerwcu 2021 roku zdecydowała o przekazaniu 600 milionów euro (w formie pożyczek i inwestycji) dla tej najbiedniejszej republiki w Europie. Angela Merkel spotykała się z Maią Sandu na półtora roku przed jej zwycięstwem w wyborach prezydenckich – w tym kontekście spotkanie prezydent Mołdawii z prezydentem Andrzejem Dudą sprzed miesiąca wygląda na sympatyczną kurtuazję i symboliczne wsparcie dla prozachodnich sił w Kiszyniowie.
Możliwości dla budowania dobrego wizerunku Polski w Europie Wschodniej jest wiele – i to właściwie bezkosztowych. Przekazanie szczepionek, do których w Polsce już się nie ustawiają kolejki, dyplomacja kulturalna, wymiany studenckie, współpraca gospodarcza w zakresie importu win czy produktów spożywczych, stworzenie choćby najmniejszego projektu promującego Mołdawią jako kierunek turystyczny, byłyby pierwszym krokiem, fundamentem pod bliższe relacje polityczne, czy międzypartyjne. Da się odnotować tu aktywność pojedynczych polskich polityków – jak na przykład Jana Dziedziczaka (Pełnomocnika Rządu do spraw Polonii i Polaków za Granicą) czy aktywna polsko-mołdawska grupa parlamentarna pod przewodnictwem Anny Kwiecień (także Prawo i Sprawiedliwość), ale też ich działalność jest nieco neutralizowana przez polskich (!) polityków, także zaangażowanych w Mołdawii, ale niekoniecznie wspierających polskie interesy – takich jak Andrzej Halicki (Europejska Partia Ludowa) czy Paweł Wojtunik, który był wysokiej rangi doradcą UE ds. korupcji w Mołdawii.
Nie jest tak, że polsko-mołdawskie stosunki nie istnieją. Ambasador RP w Kiszyniowie jest wybitnej klasy specjalistą w sprawach mołdawskich i rumuńskich, niezwykle aktywnym – nie tylko w stolicy kraju. Relacje międzyparlamentarne rozwijają się życzliwie, w Mołdawii istnieją Domy Polskie, np. w Bielcach i w Styrczy. Widać jednak wyraźnie, że szerokie polskie zaplecze eksperckie i polityczne nie przekłada się obfite owoce tej pracy. Nie ma tam jakiegoś typu „Fundacji Piłsudskiego”, która analogicznie do Adenauerowskiego NGOsu (cóż miał Adenauer wspólnego z Mołdawią?) pokazałaby polskie soft power. Historia Mołdawii ma wiele punktów stycznych z dziejami Polski – rosyjski rozbiór sprzed ponad 200, rosyjski okupant, efekty Paktu Ribbentrop-Mołotow, wspólna niedola w komunizmie, deportacje, przetaczanie się niemiecko-sowieckiego frontu w czasie II wojny światowej – można by długo wymieniać. Współczesne relacje jest na czym oprzeć.
Między Prutem a Dniestrem rozsiadają się wpływy niemieckie, podejrzanie dobrze poukładane z rosyjskojęzycznymi mediami. Jeśli Berlin wejdzie tam ze swoją agendą w pełni, do kolejnego kraju zostanie przeszczepiona marna kopia modelu „społeczeństwa otwartego” z akcentem na „prawa LGBT” czy ekologii. Polskie aspiracje do budowania Trójmorza znajdują więc swój egzamin w maleńkim kraju tuż nad Morzem Czarnym, z pokazaniem europeizacji nieskażonej lewicowo-liberalnymi pomysłami. Na razie brak jednak adekwatnego zainteresowania.