Unia Europejska przechodzi kryzys tożsamości i jest silnie podzielona. Widzi to Jarosław Kaczyński, który w kolejnych sprawach „przeciąga linę” i gra na przeczekanie.
Wuzasadnieniu do wydanego kilka dni temu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (który sama władza mylnie przedstawiała jako rozstrzygniecie o wyższości konstytucji RP nad prawem unijnym) spod prawniczego wywodu co i rusz wystawała wiecowa retoryka; roiło się też w nim od słowa „suwerenność”. Oddaje ono sens gestu uczynionego na polecenie kierownictwa PiS przez marionetkowy trybunał – chodzi o propagandowo czytelny sygnał dla twardego elektoratu partii o nieustępliwości polskiej władzy. I to dokładnie wtedy, kiedy szykuje się ona do ustępstw, czyli do kolejnego uniku w wojnie podjazdowej o pozycję ustrojową wymiaru sprawiedliwości, prowadzonej z instytucjami Unii.
Trudno o bardziej jaskrawy dowód, w jak przewrotny sposób PiS pojmuje suwerenność: chodzi o powierzenie instytucji i procedur w ręce jednej kliki, w której każde kłamstwo i manipulacja potencjalnie niosąca nieobliczalne w przyszłości skutki może być wykorzystana jako przykrywka do działań we własnym, frakcyjnym interesie. W postępowaniu przed Trybunałem, jak zwrócił uwagę w votum separatum jeden z sędziów, nie chodziło wcale o kontrolę konstytucyjności przepisów traktatów unijnych, tylko o podważenie skutków konkretnych wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE, który raz po raz miesza szyki Ziobrze i Kaczyńskiemu w ich dziele demontażu ustroju sądownictwa i likwidacji niezawisłości sędziów.
Wbrew propagandowej narracji, ani sędziowie z Luksemburga, ani urzędnicy z Brukseli nie kreślą szczegółów polskiego ustroju. Oceniają jedynie, czy przyjmowane w Warszawie rozwiązania zapewniają Polakom ochronę sądową w tym zakresie, w jakim nasze prawo i życie publiczne są częścią unijnego. Granicą realnej, korzystnej dla wszystkich suwerenności jest udział w unijnym systemie, tworzącym szkielet naszych instytucji społecznych i gospodarczych.
I choćby z powodów gospodarczych PiS ostatecznie wykona (choć, jak zapewniała prezes Julia Przyłębska, nie musi) wyrok TSUE dotyczący faktycznej likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Bo taki warunek jest jednym z „kamieni milowych” programu pożyczek i dotacji finansujących Krajowy Plan Odbudowy. Że obóz władzy doskonale rozumie argument finansowy, widać choćby po niedawnej serii uchwał samorządów cofających się rakiem z ogłaszania tzw. stref wolnych od LGBT. PiS zatem, metodą dwóch kroków w przód i jednego w tył wykona wyrok, a pieniądze prędzej czy później popłyną, bo wbrew przecenianej nad Wisłą retoryce części polityków i mediów zachodnich, finansowe „ukaranie” Polski, czyli osłabianie jej potencjału ekonomicznego, nie leży w niczyim interesie. Demonizowana albo idealizowana „Bruksela” nie jest aż tak srogą i zdeterminowaną strażniczką reguł, Unia zaś to nie klasa szkolna, w której jedna pani karze krnąbrnych, a nagradza prymusów. Wspólnota przechodzi kryzys tożsamości i jest silnie podzielona przez siatkę wielu sprzecznych interesów. Widzi to i uwzględnia w kalkulacjach Kaczyński, który w kolejnych sprawach przeciąga linę i gra na przeczekanie. Licząc być może na rychłe przejęcie władzy w kolejnych ważnych państwach przez podobnych mu „suwerenistów”.
Politykom opozycji na razie wystarcza, że obrona przed „polexitem” mocno skonsolidowała wielonurtowy elektorat całego niepisowskiego spektrum. Trudno oczekiwać, by dwa lata przed wyborami umieli przedstawić spójną wizję, jakiego rodzaju Unię zamierzają dalej współtworzyć. Przyjdzie jednak moment, gdy przed tym pytaniem nie uciekniemy.