Ostatnie badania CBOS-u zdają się potwierdzać trzy wielkie teorie sekularyzacji: teorię bogactwa (religijność bardziej spada w wielkich miastach), teorię wiedzy (religijność bardziej spada u ludzi z wyższym wykształceniem) oraz teorię braku autorytetu (religijność najbardziej spada u młodych, których ukształtowała kultura egocentryzmu).
Przyjrzyjmy się wymienionym teoriom. Zanim jednak to uczynimy, zwróćmy uwagę na jeden szczegół. Według przytoczonego badania (https://www.gosc.pl/doc/7239088.CBOS-Coraz-wiecej-Polakow-zwlaszcza-najmlodszych-deklaruje) poziom praktyk religijnych spada szybciej niż deklaracja wiary. Znaczy to, że można (jakoś) wierzyć w Boga bez wspólnotowego praktykowania wiary. Wiara bez praktykowania staje się jednak (coraz bardziej) drugoplanowym przekonaniem, za którym nie stoi realna cnota religijności – cnota oddania czci Najwyższemu.
Teoria bogactwa mówi, że ludzie przestają być religijni dlatego, że wraz ze wzrostem poziomu życia, bezpieczeństwa, komfortu itp. tracą potrzeby religijne. Jeśli religijność wyrasta z poczucia niesamowystarczalności oraz zależności od sił wyższych, to w sytuacji rozwoju cywilizacyjnego (w tym bogacenia się) wzrasta poczucie samowystarczalności i niezależności. Po co prosić Boga o rozmaite dobra, skoro można je sobie samemu zapewnić i to bez większego wysiłku?
Owszem, teoria bogactwa ma liczne wyjątki. Bogatemu trudno wejść do Królestwa Bożego, jednak nie jest to niemożliwe. Aby się przekonać o naszej kruchości, nie trzeba być biednym. Wystarczy zauważyć, jak wiele istnieje czynników, nad którymi nie panujemy i które w każdej chwili mogą nas negatywnie zaskoczyć. Ostatecznym takim czynnikiem jest śmierć. Niby znana, a jednak zawsze zaskakująca. Pomimo to prawdą jest, że bogactwo sprzyja zatarciu wrażliwości religijnej lub pokazuje, że ludzie, którzy je osiągnęli, żyli wcześniej naturalną, lecz nie pogłębioną religijnością.
Teoria wiedzy zwraca uwagę na związek spadku religijności z rozwojem nauki. Człowiek odnosił się do religijnych czynników pozanaturalnych – mówi teoria – dlatego, że nie znał czynników naturalnych. A nauka odsłania te drugie czynniki, odczarowując świat i odzierając go z tajemnicy. Stąd ludzie bardziej wykształceni będą statystycznie mniej skłonni do zajmowania postawy religijnej.
Oczywiście, również teoria wiedzy ma swe liczne wyjątki i braki. Istnieje wielu poważnych naukowców, którzy nie widzą sprzeczności między wiarą a wiedzą. Co więcej, niektórzy z nich uważają, że to wiedza zbliża ich do wiary. Istnienie świata, który mógłby nie być i który daje się uchwycić za pomocą misternych struktur matematycznych, każe im pytać o wszechmocnego i wszechmądrego Stwórcę. Mimo to jednak, rozwój wiedzy (choć wciąż niekompletnej!) sprzyja poczuciu samowystarczalności i całkowitemu przeniesieniu naszej uwagi z Boga na świat. Trzeba dużej mądrości, by nie ulec tym pokusom.
Dotychczasowe teorie wskazywały na czynniki sprzyjające osłabieniu religijności. Religijność pogłębiona może im się oprzeć. Ostatnia teoria zwraca jednak uwagę na czynnik więcej niż sprzyjający. Stanowi go brak autorytetów. Człowiek, który się przed nikim nie kłania, nie odda pokłonu Bogu. Owszem, można twierdzić, że jako ludzie jesteśmy równi i że pokłon należy się wyłącznie Bogu. Aby tak twierdzić, trzeba jednak mieć poczucie, że istnieje ktoś – niekoniecznie ktoś z ludzi – ważniejszy ode mnie.
Kultura współczesna – w uproszczeniu: kultura egocentryzmu – jest kulturą bez żadnych (nie tylko ludzkich) trwałych i bezwzględnych autorytetów. To prawda, że występują w niej idole i bożki, którym oddaje się cześć. Są to jednak idole lub bożki, które narzuca się ludziom przez manipulację lub które po prostu służą realizacji naszych egoistycznych potrzeb. Tymczasem religia potrzebuje realnych autorytetów – potrzebuje świadomości, że jest ktoś ode mnie mądrzejszy, ważniejszy, lepszy. Rozumne wybieranie autorytetów oraz rozumny szacunek i posłuch wobec nich wytwarza środowisko, w którym dojrzewamy, by rozpoznać Autorytet Najwyższy. Wtedy realizuje się cnota religijności – cnota wspólnotowego oddawania czci Bogu, który nas stworzył i który w hierarchii bytów absolutnie przerasta wszystkie inne.
Rozmaite procesy sprawiły, że kultura bez autorytetów (skądinąd sprawna i użyteczna w wielu innych dziedzinach) pełną parą dotarła do nas z pewnym opóźnieniem, mniej więcej na początku XXI wieku. Dlatego radykalny spadek religijności (i wiary!) obserwujemy wśród ludzi, którzy wychowali się w niej od dziecka, czyli wśród młodych. Owszem, nasze – w tym kościelne – autorytety nie są tu bez winy. Trzeba jednak podkreślić, że kryzys w polskim Kościele jest w swym istotnym wymiarze nie tyle przyczyną, ile skutkiem de-autorytetyzacji kultury. Kościół, choćby był lepszy i mądrzejszy niż jest, i tak będzie od zewnątrz lub od wewnątrz krytykowany, gdyż – jako ostatnia instytucja hierarchiczna – do takiej kultury nie pasuje. Z pewnością sposób realizacji autorytetu kościelnego (i innych autorytetów) wymaga dostosowania do nowych warunków życia społecznego. To dostosowanie nie może się jednak włączać w procesy niszczenia rzetelnych autorytetów i samej idei autorytetu. Bez kultury autorytetu nie będzie przecież religijności. W atmosferze, w której wszyscy pielęgnują swoje „ja”, nie widząc kogokolwiek, kto stoi wyżej, nikt nie uklęknie przed Bogiem.