Dla Kijowa sytuacja jest jasna. Za sześć tygodni rosyjskie czołgi mogą przekroczyć granice, rozpoczynając inwazję na Ukrainę od północy, wschodu i południa. To więc ostatnia chwila, aby dozbroić armię i spowodować, że koszt wojny będzie dla Kremla wyższy.
Dlatego Ukraińcy przyjmują z niezrozumieniem decyzję niemieckiego rządu o wstrzymaniu dostaw broni w ramach NATO, w tym broni do zwalczania dronów i systemów identyfikacji pozycji snajperów. I mają nadzieję, że Olaf Scholz zmieni decyzję swojej poprzedniczki.
Jednak widziany z Berlina obraz jest już mniej jasny. Nie bez pewnej racji Niemcy wskazują, że dzięki dialogowi z Moskwą, połączonemu z nałożeniem sankcji po aneksji Krymu, udało się ograniczyć skalę wojny w Donbasie, a Władimir Putin nie zdecydował się w 2014 r. na szeroką ofensywę, która pozwoliłaby mu odbić „Noworosję”, czyli całe południe Ukrainy. Trzymając się tej logiki, Berlin i teraz stara się uniknąć wszystkiego, co mogłoby zostać uznane przez Rosjan za prowokację.
Takie wahania między uwzględnieniem racji Rosji a zajęciem wobec niej twardej postawy nie są zresztą obce i w innych stolicach: Waszyngtonie, Londynie czy Paryżu. Joe Biden właśnie wstrzymał dostawę dla Ukraińców broni o wartości 200 mln dol. w nadziei, że przyczyni się to do rozładowania napięcia z Kremlem.
Wszystko jest jednak kwestią proporcji. Bo przecież jasne jest, że zachodni alianci nie zaangażują się bezpośrednio w obronę Ukrainy. W razie konfrontacji Kijów pozostanie na polu walki sam. I walki tej nie ma szansy wygrać, choć może zadać bardzo bolesne straty Rosjanom. Trudno więc utrzymywać, że dostawy broni o charakterze defensywnym są „prowokowaniem” Moskwy. Tym bardziej że Niemcy wysyłają inne sygnały możliwego porozumienia, przede wszystkim nie zajmując jasnego stanowiska w sprawie losu Nord Stream 2.
Niemiecka obstrukcja stwarza też wrażenie, że Zachód jest w kwestii Ukrainy podzielony. Są tu jastrzębie, jak Brytyjczycy, i gołębie, jak Niemcy. To różnice, których Władimir Putin zawsze poszukuje, aby podporządkować sobie słabszych sąsiadów.
Ograniczenie dostaw broni może zresztą być interpretowane przez Putina jako sygnał, że nawet jeśli Ameryka nie zgodzi się na formalne wykluczenie członkostwa Ukrainy w NATO, to przecież będzie tak bardzo ograniczać współpracę wojskową z Kijowem, że partnerstwo Ukraińców z sojuszem zostanie zawieszone.
Putin najpewniej nie podjął jeszcze decyzji o tym, czy rozpocząć inwazję na Ukrainę. Ale też jej nie wykluczył. Zachowuje wszystkie karty w ręku. Na tym etapie rozgrywki i Zachód nie powinien z nich rezygnować.