Jerzy Haszczyński: Unijny przekaz dla Kijowa

Zmniejszające się gwałtownie zainteresowanie wojną znajdzie prędzej czy później odzwierciedlenie w działaniach europejskich polityków. Niestety, raczej prędzej.

Gdy widzę w gazecie nazwisko kończące się na »ić«, to przewracam stronę” – tak po miesiącach wojny jugosłowiańskiej powiedział mój kolega, też dziennikarz, również interesujący się sprawami zagranicznymi. Nie jest cynikiem, to człowiek z ponadprzeciętną wrażliwością. A jednak opisy walk, niszczenia, mordowania i gwałtów go zmęczyły. Teraz mamy do czynienia z podobną sytuacją. Ukraina znika z czołówek portali i gazet. Teksty o okrucieństwie Rosjan już się tak dobrze nie klikają. Choć mordowanie i niszczenie idzie na całego.

Na dodatek ta wojna ma nieporównywalnie większy wpływ na nasze życie niż tamta, jugosłowiańska, sprzed trzech dekad. Wpływ na to, co dla większości obywateli najważniejsze: poczucie bezpieczeństwa, w różnych wymiarach, w tym socjalnym, zaburzonym rosnącymi cenami. Nasze to znaczy nie tylko europejskie i amerykańskie, ale także afrykańskie czy bliskowschodnie, bo tam ta wojna odbija się widmem braku chleba.

W Europie społeczeństwa i tak wykazują dużą skłonność do poświęcenia. To opinia publiczna powstrzymuje polityków w wielu krajach od pogodzenia się z rosyjskim podbojem europejskiego kraju. Jest szczególnie zszokowana, że Moskwa tłumaczy wojnę koniecznością likwidacji narodu, który jej zdaniem ubzdurał sobie, że nie jest częścią narodu rosyjskiego. Likwidacji fizycznej lub trwającej dekadami reedukacji.

Ale jak długo ten szok będzie decydował o postawie innych państw wobec Rosji i Ukrainy? Zmniejszające się gwałtownie zainteresowanie wojną znajdzie prędzej lub później odzwierciedlenie w działaniach polityków. Niestety, raczej prędzej.

Równocześnie występują niekorzystne dla Ukraińców zjawiska. Nadal tracą kawałki terytorium. Nie mają czym rozpocząć kontrofensywy, bo pomoc zbrojeniowa Zachodu jest za mała, zbyt powolna. Hamują ją samoograniczenia wynikające z lęku przed tym, co pomyśli o niej Putin. A sankcji, które mogłyby zmienić sytuację na froncie, albo nie wprowadzono, albo nie zaczęły jeszcze działać. Rosja wciąż na surowcach zarabia miliardy. Trzy i pół miesiąca po rozpoczęciu inwazji zyski Rosji pochodzące z Zachodu, które ona od razu przeznacza na wojnę, są większe niż zachodnia pomoc, która dociera do Ukrainy.

Do Kijowa wreszcie mają pojechać przywódcy trzech najważniejszych krajów UE – Francji, Niemiec i Włoch. Jednak zanim tam dotrą (ma to nastąpić pod koniec przyszłego tygodnia), zginą setki ukraińskich żołnierzy, a wielu cywilów, jeżeli nie straci życia, to domy, i staną się kolejnymi uchodźcami, którzy traumy przeniosą na następne pokolenia. Moskwa zaś może przejąć kontrolę nad kolejnymi zrujnowanymi przez jej wojsko miejscowościami.

Pozytywny scenariusz: prezydent Macron, kanclerz Scholz i premier Draghi ogłoszą wielkie wsparcie zbrojeniowe dla Ukrainy i powiedzą Ukraińcom, że Unia Europejska tylko czeka na to, by przyznać ich krajowi członkostwo, prawdziwe, a nie jakieś udawane. Jest i scenariusz negatywny: powiedzą prezydentowi Zełenskiemu, żeby już nie myślał o odbiciu Mariupola, lecz powoli godził się z tym, że pokój, na który przecież wszyscy czekamy, wymaga kompromisu ratującego twarz Putinowi.

Check Also

The Western Balkans At A Crossroads: An Old War From In New Geopolitical Compositions (Part II) – OpEd

The Western Balkans is transforming into one of the primary fronts of confrontation between global …